|
Kraj Basków 2024 Pierwsza wyprawa Przemka na własnym rowerze. |
 |
|
Od jakiegoś czasu chodził nam po głowie wyjazd do Hiszpanii. Stęskniliśmy się za przestrzeniami i nieskrępowanym poczuciem swobody, jakie daje tamtejszy interior. Skrupulatnie opracowana trasa na pograniczu Walencji, Kastylii i Aragonii, czekała już od kilku lat na realizację. Tylko potężne upały, które nawiedzały rokrocznie Hiszpanię, powstrzymywały nas od wyjazdu. W końcu stwierdziliśmy, że skoro tyle lat z rzędu panował niemiłosierny gorąc, to wreszcie musi przyjść zmiana. Ten dość życzeniowy tok rozumowania wsparły wymiernie tanie bilety lotnicze z Gdańska do Walencji. Gdy do wyjazdu został tydzień, nasza naiwność została ukarana. Bezlitosna prognoza pogody zapowiedziała standardowe 40°C. W rozwiązaniu problemu pomogło moje hobby polegające na opracowywaniu tras rowerowych na zapas. Z takiego zapasu wyciągnąłem trasę po Kraju Basków, gdzie klimat bywa znacznie łagodniejszy. I faktycznie, przez bite trzy tygodnie temperatura ani razu nie przekroczyła 28°C, gdy kawałek dalej, w Saragossie, regularnie sięgała 40°C.
Kraj Basków okazał się doskonałym miejscem na wyprawę z początkującym rowerzystą. Teren jest tam wprawdzie górzysty, ale dzięki rozwiniętej sieci kolejowej można było niwelować niektóre podjazdy. Przejechaliśmy też kilka bardzo atrakcyjnych tras poprowadzonych po dawnych liniach kolejowych. Na jednaj z nich, Vía Verde del Plazaola, na dystansie pięćdziesięciu kilku kilometrów zjechaliśmy z wysokości ponad 600 m n.p.m. nad morze, przejechaliśmy około 50 tuneli, w tym jeden o długości 2700 m, wiele mostów i wiaduktów. Sielankowego obrazu całości dopełniało zielone baskijskie wybrzeże z piaszczystymi plażami. Czego chcieć więcej. |
|
|
Langwedocja 2023 Południowa Francja od Awinionu na wschodzie po Carcassonne na zachodzie. |
 |
|
Po kilku latach nieco bliższych i nieco krótszych wyjazdów, nadszedł wreszcie czas na długo odkładaną wyprawę do południowej Francji. Trzeba przyznać, że warto było czekać, a wszelkie przedwyjazdowe oczekiwania zostały spełnione. Niektóre nawet z nawiązką, jak choćby to, by nieco pokąpać się w lokalnych rzekach. Tu z pomocą przyszła nam pogoda. Nie dość, że nie trafiliśmy w zabójcze upały, które nadeszły do Francji w dniu naszego powrotu, to na dodatek przed wyjazdem sporo padało i rzeki były pełne wody, co nie jest zjawiskiem standardowym o tej porze roku.
Trasa składała się z trzech pętli, na które dojeżdżaliśmy samochodami. Zoptymalizowaliśmy ją w ten sposób, że startowaliśmy w najwyższym punkcie każdej pętli, a po samochód wracaliśmy na lekko lub komunikacją publiczną. Zyskaliśmy w ten sposób kilka tysięcy metrów na przewyższeniu, co bardzo doceniła zwłaszcza moja małżonka. Przemek tymczasem jechał na doczepianym holu rowerowym, więc nie zwracał uwagi na tego typu zyski, on najbardziej doceniał plażowanie nad rzekami.
Wyprawa odbyła się w dwurodzinnym składzie, przy czym Nowaczykowie dotarli z kilkudniowym opóźnieniem, dopiero na drugą pętlę. Trasa była kompletna w atrakcje. Było sporo ładnych miast, piękne widoki na wąskich, bocznych drogach, podjazdy i zjazdy po serpentynach, tunele na starych liniach kolejowych, no i wspominane już powyżej rzeki, włącznie z nocowaniem kilka metrów od brzegu. |
|
|
Split - Nowy Targ 2022 Nawijanie kilometrów przez Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Węgry i Słowację. |
 |
|
W związku z zupełnie nierowerowym spędzeniem zasadniczego okresu wakacyjnego, mocno wzbierała we mnie chęć ruszenia się gdziekolwiek na rowerze. Sposobnością ku temu okazał się zaległy urlop, który należało jakoś spożytkować. Wówczas narodziła się koncepcja udania się gdzieś samolotem i powrotu do Polski rowerem. Po przeczesaniu rozkładów i cenników linii operujących z Gdańska, szybko okazało się, że jedynym ekonomicznie uzasadnionym wyborem pozostał ostatni w sezonie lot do chorwackiego Splitu, który na tydzień przed terminem wciąż oferowano w najniższej cenie.
Sam wyjazd przygotowywałem w pośpiechu, a trasę wyznaczyłem dość pobieżnie, zachowując jej w miarę najkrótszy przebieg w kierunku Polski. Aby bardziej udziwnić ten przejazd, przyjąłem założenie, że aż do Węgier nie wydam ani grosza, zadowalając się dojadaniem prowiantu, który pozostał nam po wakacjach. W postanowieniu wytrwałem, ale ile radości przyniosła wizyta w markecie po czterech dniach biedowania, to długo by pisać.
Szczęśliwie trafiła się całkiem dobra pogoda. Tylko drugiego dnia przechodził deszczowy front, który nieco zlał mi tyłek na najbardziej górskim etapie wyprawy. Ze względu na porę roku dość szybko zapadały ciemności. Będąc przygotowanym na taką okoliczność, kręciłem zazwyczaj do okolic 22, a czasem i dłużej. Trasa i tak była na tyle nudna, że w zasadzie nic nie traciłem poruszając się po ciemku. Zyskiwałem za to zupełnie puste drogi. Największym problemem były zimne noce i poranne mgły. Próbując suszyć namiot marnowałem nieraz cenny, bo bardzo krótki, dzień.
Ostatecznie, zgodnie z założeniami, tydzień z weekendowym okładem wystarczył, by doturlać się do Polski. Pewnie też na jakiś czas odechce mi się takich eskapad. Jeszcze do niedawna można było sobie w takiej sytuacji gminy pozaliczać, a teraz niestety nie jest już tak łatwo. |
|
|
Granada - Valencia 2021 Czyli hiszpański graval z Karpiem i Liderem. |
 |
|
Jakoś tak się złożyło, że 15 lat po pamiętnej wyprawie na Bałkany, kiedy to przeszliśmy zasypany śniegiem Durmitor, znów zebrała się stara gwardia, by stawić czoło kolejnej trasie. Tym razem gwardia była stara w dosłownym tego słowa znaczeniu, co można rozpoznać między innymi po tym, że każdy miał owo czoło już jakby nieco większe.
Wstyd przyznać, ale wybierając miejsce wyprawy kierowałem się obowiązującą modą na tak zwany gravel. Podobno coś jednak pokręciłem. Po czasie okazało się, że gravel wcale nie jest akronimem słów Granada - Valencia. Wtedy było już jednak za późno i musieliśmy jechać z Granady do Valenci. Ostatecznie jednak gravel gościł na naszej trasie chyba częściej niż asfalt, więc w sumie pozostaliśmy w zgodzie z obowiązującą modą. Wyprawa była bardzo krótka, ale za to obfitowała w atrakcje i przygody, których zaczęło mi już w ostatnim czasie brakować. Po takiej dawce pozytywnych emocji, fotorelację z wyjazdu przygotowałem w rekordowym tempie, bo już w niecały miesiąc od powrotu. |
|
|
Austria 2021 Druga zastępcza wyprawa antycovidowa. Przełom Dunaju, Dolna Austria i Park Narodowy Alp Wapiennych. |
 |
|
Drugi rok z rzędu pandemia koronawirusa pokrzyżowała nam bardziej ambitne plany. Skorzystaliśmy więc z opcji awaryjnej udając się do nieodległej Austrii. Plan wyprawy przewidywał trzy pętle w różnych częściach kraju, a z jednej pętli na drugą zamierzaliśmy przeskakiwać z wykorzystaniem naszych aut. Rowerowanie rozpoczęliśmy od kilku dni jazdy wzdłuż Dunaju, w tym przez przełomowy odcinek między miastami Krems i Melk. Etap zamykaliśmy w regionie Dolna Austria klucząc pomiędzy tamtejszymi zamkami. Druga pętla prowadziła wokół Parku Narodowego Alp Wapiennych i w dużej części były to drogi szutrowe. Trzecia pętla miała przebiegać na pograniczu Karyntii i Styrii i miała mieć najbardziej wysokogórski charakter. Niestety prognozowane kilkudniowe opady deszczu i informacje o gwałtownych powodziach w Niemczech skłoniły nas do zmiany planów, a mówiąc wprost do ucieczki. Trudno powiedzieć, czy słusznej, czy nie, ale z pewnością znaczenie w podjęciu takiej decyzji miał brak związania terminami podróży lotniczej.
Austria, wbrew naszym obawom, okazała się całkiem łatwa w obsłudze. Wystarczy wspomnieć, że najbardziej obawialiśmy się dostępności miejsc do biwakowania na dziko, a tymczasem nie dość, że nie było z tym najmniejszego problemu, to jeszcze na każdym noclegu mieliśmy dostęp do bieżącej wody. Co ciekawe, poza trasą naddunajską, nie spotkaliśmy w zasadzie żadnych innych sakwiarzy. Ci nad Dunajem poruszali się prawie zawsze w dół rzeki, do czego w zdecydowanej większości przypadków używali rowerów ze wspomaganiem elektrycznym. |
|
|
Czechy Zachodnie 2020 Antycovidowa wyprawa zastępcza w trybie awaryjnym. |
 |
|
Trzeba powiedzieć otwarcie, że nie takie plany wyprawowe mieliśmy na ten rok. Jeszcze jesienią zakupiliśmy najtańsze z możliwych bilety do Barcelony. Ambitna trasa przez południową Europę czekała na realizację, potem na rozwój wydarzeń, by na sam koniec trafić do archiwum tras planowanych na nie wiadomo kiedy. Nie polecieliśmy, bo obawialiśmy się trudnych do przewidzenia konsekwencji podróży lotniczej w tak dużej grupie w czasie pandemii covidowej. Wystarczyłaby lekka gorączka wykryta u kogokolwiek w ekipie i moglibyśmy wszyscy wracać do domu. W trybie awaryjnym przygotowałem trasę zastępczą, dostępną własnym samochodem, który zaparkowaliśmy w Polsce. I choć wyprawa ta nie zapisze się w historii w sposób szczególny, nie można powiedzieć, że była nieudana. Pozaliczaliśmy zamki, przetestowaliśmy drona, pobiesiadowaliśmy w hospodach, a ja odświeżyłem częściowo trasę ze swojej pierwszej zagranicznej wyprawy, która miała miejsce dokładnie 20 lat wcześniej. Oby w 2021 roku można było odpalić jakiś bardziej oczekiwany kierunek. |
|
|
Apulia - Basilicata 2019 Spokojna jazda przez włoskie miasteczka. Tym razem tylko w trzyosobowym składzie. |
 |
|
Pomysł wyprawy na obcas włoskiego buta pojawił się dość spontanicznie wraz z niedrogimi biletami lotniczymi do Bari, ale nie to było w tym wyjeździe najważniejsze. Otóż brak możliwości uzgodnienia wspólnego terminu z pozostałymi roweroworodzinkowymi ekipami oraz rezygnacja naszej córki spowodowały, że na placu boju pozostały trzy osoby, ja, małżonka i nasz syn. A szkoda, bo tym razem trasa nie była zbyt trudna dla tych, co trudów nie lubią. Była też dość odmienna od kilku ostatnich, zdecydowanie koncentrowała się na odwiedzaniu miasteczek, plażowaniu i konsumpcji lodów. Coś w sam raz dla znudzonych ciągłą walką o przetrwanie na stromych podjazdach.
Apulia i Basilicata okazały się regionami niezwykle interesującymi, z wystarczającą siecią bocznych dróg do bezstresowej jazdy z dzieckiem w przyczepie i pięknymi, bardzo zróżnicowanymi miastami po drodze. Teraz, gdy piszę te słowa, północne Włochy zmagają się ze śmiercionośną epidemią. Mam nadzieję, że jak najszybciej uda się ją pokonać i ten wspaniały kraj będzie mógł znów normalnie funkcjonować i dzielić się z przyjezdnymi swoim pięknem i gościnnością. |
|
|
Wiedeń - Bałkany 2018 Przejazd przez 10 krajów, w tym wszystkie republiki byłej Jugosławii |
 |
|
Po wielu latach jeżdżenia w kółko przyszedł wreszcie czas, by pojechać gdzieś przed siebie. Wyprawa, którą sobie zaplanowaliśmy, już na pierwszy rzut oka wyglądała inaczej, niż poprzednie. Po pierwsze mieliśmy przejechać aż przez 10 krajów, co miało trwać ponad miesiąc, czyli dłużej, niż kiedykolwiek wcześniej. Po drugie nasi znajomi mieli do nas dałączać na trasie mniej więcej w tygodniowych odstępach. I jak jeszcze miejsce i datę spotkania z Nowaczykami znaliśmy z góry, bo przylatywali do Tuzli samolotem, to spotkanie z Gurdziołkami, jadącymi samochodem, umawialiśmy już na bieżąco. Po trzecie wyprawa miała mieć charakter zdecydowanie kulinarny. Temu zadaniu podołaliśmy bez specjalnej mobilizacji, zwłaszcza że w zdecydowanej większości przypadków, zamówienia na chybił trafił, można było podsumować słowem "trafił".
Choć nabijanie kilometrów nie jest na codzień naszą specjalnością, to raz na dwadzieścia parę lat można to zrobić i czuć się z tym bardzo dobrze. I mimo, że eksplorację małych obszarów dalej cenimy sobie bardziej, to coś mi podpowiada, że kolejna okazja do niezobowiązującego ponabijania kilometrów trafi się szybciej, niż za kolejne dwadzieścia lat. |
|
|
Verkory 2017 Wybrzeże Liguryjskie - Masyw Verkory - Strada dell'Assietta - Nizina Padańska |
 |
|
Verkory to wapienny masyw górski we francuskich Prealpach Delfinackich. Obszar, który zajmują Verkory, ma w przybliżeniu 40 x 60 km rozciągłości i zaledwie 1350 km² powierzchni. Można się zastanawiać, czy wybieranie na cel wyprawy takiego skrawka terenu ma jakikolwiek sens i ile da się tam wytrzymać? Dzień, dwa? My w Verkorach spędziliśmy aż dni trzynaście i żadnego nie żałujemy. Stare drogi balkonowe, przeprawy szlakami pieszymi wzdłuż krawędzi klifów, wodospady i głębokie kaniony wyżłobione przez niewielkie rzeki. Teren trudny, ale dający mnóstwo satysfakcji.
Aby jednak nie było aż tak monotematycznie, w drugiej części wyprawy przenieśliśmy się do Włoch. Najpierw przez dwa dni poruszaliśmy się na wysokości oscylującej pomiędzy 2000 a 2500 m n.p.m. pokonując starą drogę wojenną Strada dell'Assietta. Następnie na Nizinie Padańskiej utwierdziliśmy się w przekonaniu, że choć po płaskim jeździ się łatwiej, to jednak stały widok na łany kukurydzy nie jest tym, co lubimy najbardziej. W tej ostatniej kwestii dziewczyny z sekcji młodzieżowej zgłosiły zdanie odrębne. |
|
|
Czarnogóra 2016 Tydzień nad morzem i trzy kolejne w górach z rocznym Przemkiem w przyczepie |
Życie potrafi pięknie zaskakiwać. Po sześciu latach jeżdżenia z przyczepą, po dwóch kolejnych z holem lub bez, myśleliśmy, że mamy to już za sobą. Natalia wyrosła na prawdziwą pannę, a era pieluch i nocnika wydawała się definitywnie skończona. Tymczasem urodził się nam syn. Zaczynamy wszystko od nowa.
Podróż z maluchem najlepiej organizować na małym terenie, toteż nasz wybór padł na Czarnogórę. Tam na przestrzeni mniejszej od przeciętnego polskiego województwa mieliśmy morze, góry, kaniony, rzeki i jeziora. I choć niektórzy z nas byli w Czarnogórze już po raz trzeci, także tym razem udało się odkryć kolejne piękne zakamarki tego kraju. A warto dodać, że współodkrywców było aż jedenastu. Nic więc dziwnego, że dużo łatwiej przychodziło nam organizowanie postojów, niż jazdy. Nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek przejechał mniej jadąc aż tyle dni, ale nam to odpowiadało, a i na brak atrakcji narzekać nie mogliśmy. |
|
|
Sardynia 2014 Z góry i pod górę wąskimi asfaltami i kamienistymi szutrami |
 |
|
Niewiele brakowało, a do planowanej od wielu miesięcy wyprawy w ogóle by nie doszło. Niecały miesiąc przed wylotem Natalia trafiła na stół operacyjny z ostrym zapaleniem wyrostka robaczkowego. Gdy po tygodniu wychodziła ze szpitala, lekarz wypisał jej zwolnienie na dwa miesiące. Biorąc pod uwagę, że do wyjazdu pozostawały trzy tygodnie, a zaplanowana trasa miała być wyjątkowo męcząca, rozsądek nakazywał odpuścić tą wyprawę.
Po tygodniu stwierdziliśmy jednak, że szkoda tak po prostu zmarnować nietanie bilety lotnicze i może polecimy posiedzieć sobie na jakiejś plaży. Po kolejnych paru dniach pomyśleliśmy, że siedzenie będzie nudne i może jednak pojeździmy rowerami od plaży do plaży. Na kolejnej naradzie zadeklarowałem, że mogę holować Natalię na sznurku, obyśmy tylko spróbowali zmierzyć się z przygotowaną trasą. No i się zmierzyliśmy, a że łatwo nie było niech świadczą statystyki dnia piętnastego. Na dwudziestojednokilometrowej trasie uzyskaliśmy średnią prędkość 5,3 km/h i jak się łatwo domyśleć, więcej było w tym pchania, niż jazdy. Za to patent z holowaniem dziecka na sznurku mogę śmiało polecić każdemu rodzicowi. |
|
|
Pomorze Zachodnie 2013 Pierwsza wyprawa Natalii na własnym rowerze |
 |
|
Przygotowaniom do wyjazdu towarzyszyła spora niepewność. Natalia i Madzia miały pierwszy raz w karierze jechać na własnych rowerach na wielodniową wyprawę. Fakt ten na tyle skutecznie nas wystraszył, że nie zdecydowaliśmy się wyruszyć nigdzie dalej, niż na Pomorze. Tymczasem już po kilku dniach okazało się, że obawy były przesadzone. Dziewczyny z łatwością radziły sobie nawet w trudniejszym terenie. Na bardziej ruchliwych szosach formowaliśmy wspólnie coś na kształt żółwia, eskortując po bokach nasze młode rowerzystki. Zajmowanie całej szerokość pasa ruchu dawało nam odpowiednie poczucie bezpieczeństwa, gdyż z daleka byliśmy doskonale widoczni dla kierowców samochodów.
Mocnym punktem wyprawy były noclegi. W tym przypadku potwierdziło się powiedzenie, że wszędzie dobrze, ale w kraju najlepiej. Zaletą polskich biwaków była przede wszyskim swoboda i przewidywalność. Niemalże w ciemno mogliśmy zakładać, że na każdym noclegu da się rozpalić ognisko i upiec kiełbaski. Taki luksus w większości krajów w Europie jest nieosiągalny. |
|
|
Wyspy Kanaryjskie 2012 Grudzień na Fuerteventurze, Lanzarote, Gran Canarii i Teneryfie |
 |
|
Od dawna marzyliśmy o zimowym wyjeździe do ciepłego kraju. Wyspy Kanaryjskie z nawiązką spełniły nasze oczekiwania. Było ciepło, malowniczo, a na podjazdach pot płynął z czoła wartką strużką.
Wyspy zaskoczyły nas różnorodnością. Fuerteventura jest pomarańczowa, z łagodnymi wulkanicznymi wzgórzami pośród pustynnego bezludzia. Warto tu przynajmniej kilka razy zjechać z asfaltu na malownicze szutrówki. Lanzarote jest czarna, z dziesiątkami niewysokich wulkanów rozrzuconych na wielokilometrowym polu żużla i zastygłej lawy. Przypomina świeżo zaorane pole czarnoziemu opanowane przez gigantyczne krety, które bezkarnie usypują kolejne kopce. Gran Canaria to zielona enklawa z pięknymi okazami palm, kaktusów i agaw. To jedyna z wysp, na której trudno dostrzec jej wulkaniczne pochodzenie. Są za to bardzo malownicze drogi z serpentynami regularnie osiągającymi 15% nachylenia. Teneryfa to z kolei wyspa wulkan, najwyższa góra Hiszpanii, którą przez większą część podjazdu osłania monotonny las piniowy i warstwa chmur. Ci, którzy wyjadą ponad tą osłonę, wkraczają do magicznej krainy Teide dryfującej ponad oceanem chmur, ponad zgiełkiem codzienności. |
|
|
Portugalia 2012 Szlakiem portugalskich zamków od pogranicza z Hiszpanią po Lizbonę |
 |
|
Koncepcja wyprawy do Portugalii zakładała, że jak zwykle będziemy mieć szczęście do pogody. Wychodząc z tego optymistycznego założenia zaplanowaliśmy obfotografowanie większości miejscowych zamków, solidny wycisk w najwyższych górach w kraju i nie mniej solidny odpoczynek na atlantyckich plażach. Pech chciał, że tegoroczny kwiecień okazał się wyjątkowo kwietniowy. Słońce przeplatało się z deszczem, deszcz w górach zamienił się w śnieg, a ocean budził zainteresowanie, co najwyżej, u lokalnych serferów. W tej sytuacji nie pozostało nam nic innego, jak, mimo wszystko, obfotografować miejscowe zamki, ominąć zaśnieżone góry szerokim łukiem i zamoczyć w rozhulanym oceanie jedną nogę do połowy.
Portugalia, szczególnie jej wschodnia część, przypadła nam do gustu. Stare zamki i małe senne miasteczka nie są skażone nachalną komercją, a po pustych szosach jeździ się bardzo przyjemnie. Zdaliśmy sobie jednak sprawę, że nawet w tak interesującym zakątku Europy trudno jest nam zaspokoić rozbudzoną w Armenii i Gruzji potrzebę przygody. |
|
|
Gruzja 2011 Jesienna przeprawa przez przełęcz Datwis Dżwari 2676 m n.p.m. w paśmie wododziałowym Kaukazu |
 |
|
W niewiele ponad rok od pobytu w Armenii dane nam było po raz drugi zawitać na Zakaukazie. Aby obie wyprawy nie były do siebie podobne, tym razem ograniczyliśmy do minimum zwiedzanie klasztorów, zrezygnowaliśmy z marszrutek i nastawiliśmy się na jazdę rowerami po górskich drogach Kaukazu. Za cel obraliśmy sobie dwie najwyższe gruzińskie przełęcze: Abano i Datwis Dżwari. Nadchodzące pogorszenie pogody zmusiło nas jednak do wyboru tylko jednej z nich. I tak oto ruszyliśmy malowniczą, szutrową drogą w stukilometrową przeprawę do obronnej, góralskiej wioski Szatili, leżącej po drugiej stronie głównego pasma wododziałowego. Do ostatniej chwili obawialiśmy się o powodzenie naszego planu, wszak była to już połowa października. Jadąc w górę mijaliśmy ostatnie stada owiec spędzane w doliny przed nadchodzącą zimą. Po czterech dniach podjazdu przy coraz gorszej pogodzie, zdobyliśmy wreszcie tajemnicze Szatili. Zupełnie przypadkiem udało się to w ostatnim możliwym terminie. Nocą na przełęczy spadł śnieg. My jednak musieliśmy jeszcze wrócić tą samą drogą. W przeciwną stronę, 3 kilometry dalej, była już tylko Czeczenia. |
|
|
Andaluzja 2011 Wczesna wiosna wśród pueblos blancos otoczonych gajami oliwnymi |
 |
|
Odwiedzający Andaluzję najczęściej kierują się do dużych miast, by podziwiać arcydzieła architektury arabskiej. Rowerzyści próbują swoich sił na największym podjeździe Europy. My te atrakcje miliśmy okazję zdobyć w 2005 roku. Tym razem chcieliśmy poznać miejsca mniej uczęszczane.
Odwiedziliśmy więc charakterystyczne dla Andaluzji białe miasteczka z wąskimi, krętymi ulicami. Dotarliśmy do imponującego zamku La Calahorra, malowniczo wyeksponowanego na tle zaśnieżonych szczytów Sierra Nevada. Przejechaliśmy też dwie bardzo ciekawe trasy. Vía Verde de la Sierra to szlak rowerowy wytyczony na starej linii kolejowej, gdzie na 40-kilometrowym dystansie mija się aż 30 tuneli i 4 wysokie wiadukty. Carretera de Cabra, czyli Kozia Droga, to jedna z ostatnich w Andaluzji starych górskich szos, a jej przewyższenie sięga 1300 metrów, które pokonaliśmy jednym rzutem.
Warto tu wspomnieć, że trasa wyznaczona po Andaluzji okazała się najbardziej górzysta spośród naszych przyczepkowych wypraw, ale wspaniała wiosenna pogoda pozwoliła nam ją pokonać w świetnym nastroju, pomimo braku jakichkolwiek treningów. |
|
|
Armenia 2010 Starochrześcijańskie klasztory, głębokie kaniony i niezwykle gościnni ludzie |
Armenia - pierwszy chrześcijański kraj na świecie. Kraj o niezwykle bogatej, długiej, ale i tragicznej historii. Położenie pomiędzy wielkimi imperiami odcisnęło widoczny ślad na dzisiejszym statusie politycznym Armenii i ekonomicznym Ormian. Przed wyjazdem Armenia kojarzyła się nam przede wszystkim ze starochrześcijańskimi klasztorami. Oryginalnymi budowlami wzniesionymi z bloków różnokolorowego tufu wulkanicznego, porośniętymi gdzieniegdzie trawą, ale dumnie trwającymi od setek lat nad krawędziami skalnych przepaści.
Po powrocie wiemy, że duszą Armenii są jej mieszkańcy. Wspaniali, niezwykle gościnni i serdeczni ludzie. Ludzie bezustannie gotowi do pomocy, otwarci na przybyszów z daleka. Ileż to zwykłych rozmów przy drodze zakończyło się zaproszeniem na kawę, herbatę, a nawet wspólną biesiadę? I kto przy tym wszystkim będzie jeszcze pamiętał, że pojechaliśmy na składakach, które dziewięć razy ratowały nam skórę w marszrutkach i autobusach. |
|
|
Korsyka 2009 Ponad 1000 km górskimi trasami wokół wyspy w 6-osobowej karawanie |
 |
|
Chciałbym mieć dom z widokiem na morze i góry... Góry niby łagodne, obrośnięte bujną zielenią, ale w zetknięciu z morzem poszarpane, skaliste, czerwone. Morze przejrzyste, turkusowe, ciepłe i słone, z maleńkimi zatoczkami wciśniętymi między skalne ściany. Plaże wypełniałby ciepły piasek i drobne kamyki mieniące się wszystkimi barwami tęczy. Z gór do morza spływałyby krystalicznie czyste, chłodne strumienie. Wyżłobiwszy w skalnym podłożu łagodne zagłębienia, nęciłyby strudzonych wędrowców do rześkiej kąpieli w upalny dzień. Głęboko w górach wąziutkie wstążki dróg prowadziłyby do zapomnianych, kamiennych miasteczek, gdzie na zacienionych skwerach z fontann tryska smaczna, źródlana woda... Takim domem przez 23 dni była dla nas Korsyka.
Pomysł jeżdżenia z dziećmi w przyczepkach, czyli z obciążeniem wynoszącym około 65 kg, w wymagającym, górskim terenie wydawał się czystym szaleństwem. Było ciężko, ale tylko realizacja najbardziej szalonych pomysłów zostawia w głowie najpiękniejsze wspomnienia. |
|
|
Zamki nad Loarą 2008 Ponad 40 zamków w Dolinie Loary oraz pętla wokół Luksemburga |
Dla miłośników zamków Dolina Loary powinna być obowiązkowym celem podróży. Jest to miejsce ze wszech miar niezwykłe. W zaledwie kilkanaście dni zwiedziliśmy tam 40 pięknych rezydencji niejednokrotnie otoczonych fosami, ogrodami i parkami. Przemieszczaliśmy się bez pośpiechu, długie chwile spędzając w kwiecistych alejkach. Podziwialiśmy niezwykłe labirynty i fantazyjne wzory geometryczne ułożone ze starannie pielęgnowanych krzewów. Dolina Loary to obszar bardzo przyjazny dla rowerzystów podróżujących z małymi dziećmi. Łagodny teren pocięty jest gęstą siecią gładkich dróg, na których panuje znikomy ruch. Od zamku do zamku prowadzą dobrze oznakowane szlaki rowerowe. Sporo jest tam niedrogich, a dobrze wyposażonych kempingów. Zupełnie inny krajobraz zastaliśmy w Luksemburgu. W niewysokie Ardeny wcinają się zadziwiająco strome doliny rzeczne. Wciąganie przyczepki z Natalką pod 3-4 kilometrowe podjazdy z nachyleniami sięgającymi 10% stanowiło dla mnie nie lada wyzwanie. |
|
|
Szkocja & Anglia 2008 Galloway FP w Szkocji oraz Lake District NP i Yorkshire Dales NP w Anglii |
 |
|
Przyznam szczerze, że nigdy nie uważałem Anglii za miejsce warte podróży rowerowej i chyba jeszcze nigdy dotąd moje wyobrażenia tak daleko nie odbiegały od rzeczywistości. Trzeba tu jednak dodać, że rzeczywistości starannie wykreowanej poprzez dobór niezwykle ciekawej trasy, w czym zasługa mojego kompana, który rajd zorganizował.
Powszechnie to Szkocja uważana jest za piękniejszą połowę Wielkiej Brytanii. Jednak i w Anglii kryją się nie skażone cywilizacją zakątki, idealne dla podróżników poszukujących pięknych krajobrazów. Głębokie doliny wcinające się w strome, zielone wzgórza. Stadka owiec ospale skubiące soczystą trawę. Tysiące kamiennych murków i kilometry wąziutkich dróg, których nachylenie niejednokrotnie sięga 30%. Takich miejsc zostało w Anglii niewiele, ale nam udało się kilka odnaleźć. Doświadczyliśmy też typowo brytyjskiej zmienności pogody. Od czystego słonecznego nieba, po deszcze i wichury spychające z drogi. Ten bardzo różnorodny i zaskakujący obraz Anglii zostanie teraz w mojej pamięci. |
|
|
Estonia 2007 11-miesięczna Natalka sypia w przyczepce, kąpie się w misce i raczkuje w płytkim Bałtyku |
O celu naszej podróży zdecydowaliśmy dwa tygodnie przed wyjazdem. Trasę przejazdu planowaliśmy już na miejscu. Nie wiedzieliśmy, dokąd dotrzemy i ile nam jeszcze zostało do przejechania. Tak spontanicznego rajdu nie było nigdy wcześniej.
Estonia okazała się dla nas krajem bardzo przyjaznym. Tajemnicze bagna, bezkresne lasy, jeziora z brunatną, torfową wodą oraz niezwykle malownicze wybrzeże Bałtyku z płytkimi zatokami usłanymi dziesiątkami olbrzymich głazów narzutowych. Do tego świetnie przygotowana infrastruktura dla turystów biwakujących na dziko: bezpłatne leśne chaty, drewniane wiaty i pola biwakowe.
Jednak najwięcej satysfakcji dostarczała nam Natalka, która na rajdzie czuła się, jak ryba w wodzie, a noclegi w namiocie traktowała, jak najlepszą rozrywkę. Mnogość zebranych przez nią doświadczeń oraz bezustanny kontakt z obojgiem rodziców z pewnością zaprocentują po powrocie do domu i podczas kolejnych, udanych wyjazdów. |
|
|
Bałkany 2006 Czarnogóra - Albania - Macedonia - Bośnia i Hercegowina - Chorwacja - Serbia - Grecja |
 |
|
Czy jest w Europie kraj, w którym 80% samochodów to mercedesy, 90% mieszkańców posiada broń palną, a 100% rodzin miało własny bunkier na wypadek chińskiej inwazji? - Tak, ten kraj to Albania.
Czy jest w Europie kraj mniejszy od większości polskich województw, ale jednocześnie posiadający wyższe niż w Polsce góry, trzykrotnie większe jezioro, jeden z najgłębszych na świecie kanionów oraz morze z jedynym w południowej Europie fiordem? - Tak, ten kraj to Czarnogóra.
Czy jest w Europie kraj, gdzie większość nazwisk kończy się na swojsko brzmiące "ski", ale w krajobrazie dominują prawosławne monastyry oraz muzułmańskie meczety?
- Tak, ten kraj to Macedonia.
Czy wreszcie jest w Europie region, który pod względem egzotyki, piękna krajobrazu i odmienności kulturowej dorównuje znacznie odleglejszym rejonom świata? Region, gdzie liczne kaniony i pasma górskie czynią teren niedostępnym dla turystycznych autokarów. Gdzie widok rowerzysty z sakwami nagradzany jest oklaskami, a ludzie są przyjaźni, jak nigdzie indziej w Europie? - Tak, ten region to Bałkany. |
|
|
Hiszpania 2005 Wjazd na Pico del Veleta 3392 m n.p.m. - Średniowieczne zamki - Architektura arabska |
Słoneczne plaże, morze i dyskoteki do białego rana - takie wyobrażenie o Hiszpanii ma większość turystów odwiedzających ten kraj.
Jednak aby naprawdę poznać Hiszpanię należy opuścić wybrzeże i zajrzeć do jej serca, gdzie czas zatrzymał się jakieś 500 lat temu. Przede wszystkim do Kastylii, w której niezliczone średniowieczne zamki górują nad starymi miastami z plątaniną wąskich uliczek, a w potężnych katedrach przebrzmiewa głos chorałów gregoriańskich. Gdzie niepozorne rzeczki wyżłobiły kaniony, nad którymi majestatycznie krążą sępy. Warto odwiedzić La Manchę, w której stojące tu i ówdzie wiatraki noszą jeszcze ślady nierównej walki, jaką ongiś stoczył z nimi dzielny Don Kichot. Nie można też ominąć Andaluzji, która jeszcze do 1492 r. była pod panowaniem Maurów, a wspaniałe klejnoty architektury tchną duchem tajemniczej egzotyki, świadcząc o niezwykłej wyobraźni arabskich architektów. |
|
|
Chorwacja 2004 Słowenia - Czarnogóra - Bośnia i Hercegowina |
Po powrocie z Chorwacji, dwie rzeczy wiedzieliśmy na pewno. Po pierwsze, że świetnie dajemy sobie radę, będąc tylko we dwoje. Po drugie, że na Bałkany jeszcze kiedyś wrócimy, by odwiedzić pozostałe kraje tego regionu.
Wspaniała przyroda, piękne krajobrazy, relaksujące kąpiele w przejrzystych wodach Adriatyku oraz pełnomorskie rejsy promowe to największe atrakcje podczas rajdu. Obserwowane z pokładów malownicze wyspy oraz skaliste pasma górskie, wyrastające wprost z błękitnego morza, tworzyły niezapomniany obraz najpiękniejszego europejskiego wybrzeża. Park narodowy Jeziora Plitvickie z dziesiątkami wodospadów, strumieni i jezior był dla nas prawdziwym przyrodniczym cudem natury. Zejście do Škocjanskiej jamy w Słowenii z podziemną rzeką, huczącą niczym z piekielnych czeluści i wreszcie przejazd przez Czarnogórę wąziutką, krętą drogą, a potem niesamowity widok na Zatokę Kotorską. Wszystkie te atrakcje tylko pobudziły naszą wyobraźnię, nie zaspokajając jej choćby w najmniejszym stopniu. |
|
|
Karpaty 2004 Ukraina - Słowacja - Beskid Niski i Sądecki |
 |
|
W dolinie rzeki Stryj na Ukrainie panował beztroski spokój. Jeszcze rano we Lwowie otaczał nas uliczny zgiełk, spaliny i zabiegani ludzie - teraz tylko niczym nie zmącona cisza. Ostatnim przejawem cywilizacji był asfalt, który zniknął nad brzegiem rzeki. Staliśmy chwilę na rozstaju dróg mając do wyboru przejazd przez góry lub wzdłuż rzeki. Wybraliśmy dolinę. W maleńkich wioseczkach, które mijaliśmy, życie płynęło zupełnie innym rytmem, od tego znanego nam na codzień. Dzieci pasły krowy, starszy pan rąbał drewno, a młody chłopak jechał gdzieś konno. Droga początkowo była szeroka i równa, ale z czasem stała się węższa, a koleiny głębsze. Na kolejnej podmokłej łące nasz gliniasty trakt rozdzielił się na kilka odnóg, które szybko zniknęły w gęstej trawie. Staliśmy zdezorientowani, szukając właściwej drogi, gdy z dala zaczął dobiegać warkot rzężącego silnika. Po pewnym czasie zza wzgórza wyłonił się zdezelowany moskwicz i tuż przy nas skręcił wprost do rzeki, z impetem prując płynącą wodę. Dalsza droga wiodła korytem Stryja... |
|
|
Włochy 2003 Od Passo dello Stelvio na północy po Wezuwiusza na południu |
Organizacja rajdu do Włoch okazała się naprawdę wielkim wyzwaniem. Po raz pierwszy wybieraliśmy się tak daleko, a jeszcze na kilka tygodni przed wyjazdem nie mogliśmy znaleźć transportu dla naszych rowerów. We Włoszech chcieliśmy zwiedzić możliwie najwięcej atrakcji, ale ułożenie trasy obejmującej choćby najważniejsze z nich, wydawało się nierealne. Ale udało się, znalazł się transport, powstał szczegółowy plan rajdu. Odcinki rowerowe przeplataliśmy z pociągami, czasami nawet czterema dziennie, przy czym godziny poszczególnych połączeń były zaplanowane z góry na wszystkie 23 dni rajdu. Pierwszego, dziesiątego i dwudziestego trzeciego dnia rajdu jechaliśmy, nocowaliśmy i wsiadaliśmy do pociągów zgodnie z rozpiską przygotowaną w domu na podstawie mapy i rozkładu jazdy włoskich kolei. To był nasz największy sukces. Niestety pozostałym uczestnikom wyjazdu nie do końca odpowiadała formuła rajdu wymagająca naprawdę żelaznej dyscypliny. To było naszą największą porażką. |
|
Pierwszego czerwca 2002 r. miał miejsce nasz ślub. Dwa dni później ruszyliśmy w mini podróż poślubną, zakładając bazę wypadową w Gdowie koło Wieliczki. Oczywiście nie mogło tam zabraknąć naszych rowerów.
Wyjazd zwany Rajdem Morawy nastąpił dwa miesiące później i mimo swojej krótkości miał bardzo istotny wpływ na nasze następne wyprawy. Przekonaliśmy się, że w sytuacji, gdy dysponujemy ograniczonym czasem, a interesują nas konkretne obiekty na trasie, bardzo wygodnym ułatwieniem jest podjeżdżanie dłuższych odcinków pociągami. Ten model rajdu rowerowo-pociągowego zastosowaliśmy na szeroką skalę w następnych latach. Czasy beztroskich wyjazdów, gdy jedynym problemem było ustalenie daty i celu podróży, odchodziły nieubłaganie w niepamięć. |
|
|
Słowacja 2001 Pierwszy rajd rowerowy w karierze Justyny |
Jadąc na pierwszy w życiu rajd rowerowy, Justyna nie mogła się spodziewać, jakie to atrakcje na nią czyhają. Nie zabraliśmy namiotów. W praktyce oznaczało to spanie w opuszczonych stodołach, wiatach autobusowych, stacjach kolejowych, a nawet w leśnym paśniku w parku narodowym. Podczas tego rajdu Justyna podwoiła dystans przejechany rowerem w całym swoim życiu, a trzeba dodać, że większość trasy wiodła po górach. Do historii przeszło zdobycie pieszym szlakiem turystycznym Kráľovej hoľi - najwyższego szczytu we wschodnim paśmie Niskich Tatr. Była też pierwsza wywrotka i mycie w przydrożnych studniach. Jednym słowem pełen survival.
Na szczęście Justyna dzielnie zniosła wszystkie "atrakcje", które jej zafundowałem na Słowacji, a już w niecały rok po rajdzie zgodziła się być ze mną na zawsze, na dobre i na złe. |
|
I stało się. Po raz pierwszy wyjechałem rowerem poza granicę Polski.
Czechy - niby tuż za miedzą, a jednak zagranica. Język czeski - niby podobny do polskiego, a jednak inny. Czeskie miasta, zamki, lasy, drogi... im dłużej będzie się wymieniać, tym więcej różnic się zauważy. Mnie do Czech przyciągnęły wspaniałe zamki. Na miejscu odkryłem dwa kolejne powody, które uczyniły rajd udanym. Po pierwsze były tam dobre drogi z małą ilością samochodów. Jazda takimi drogami to prawdziwa przyjemność. Drugim atutem były niskie ceny żywności, co miało niebagatelne znaczenie dla mojego studenckiego portfela.
Może ktoś powiedzieć, że wyjazd do Czech nie jest niczym niezwykłym. Ja uważam, że obranie tego kraju, za miejsce swojego pierwszego rajdu zagranicznego, było wyborem zupełnie naturalnym i co najważniejsze ze wszech miar trafionym. |
|
|
Dolny Śląsk i Sudety 1999 |
Słyszeliście, że dwóch studentów wybrało się w wakacje rowerami na Dolny Śląsk? - Tak? I co się stało?
Jeden przez trzy tygodnie jadł chleb z serem, a drugi z pasztetówką. Wszystkie pieniądze wydawali na bilety do muzeów, podziemi, kopalń, twierdz i zamków. Było tego tyle, że o mało co nie umarli z głodu.
- Ooo to musieli być prawdziwi studenci. Typowy student nie śmierdzi groszem i okresowo przymiera głodem. I tak dobrze, że inwestowali w dobra kultury, a nie na przykład w trunki niewiadomego pochodzenia.
A słyszeliście, co się stało, gdy przyjęto ich na plebanii, w której oczekiwano na przybycie pielgrzymki? Zjedli we dwójkę cały bigos, który ksiądz przygotował dla pielgrzymów. - No tak. Ci wszyscy studenci to tylko kombinują, jak by się najeść za darmo. Toż to prawdziwa plaga, gorsza niż szarańcza. |
|
|
Cerkwie 1998 Budownictwo drewniane Lubelszczyzny, Podkarpacia i Bieszczadów |
 |
|
Cerkwie - maleńkie, drewniane, o oryginalnych, wręcz fantazyjnych, kształtach. Zapomniane, stojące na uboczu, pośród drzew, czasami zarośnięte lasem. Niektóre zupełnie zrujnowane, inne jeszcze z kompletnym ikonostasem.
Kresy - rezydencje pałacowo-zamkowe w Krasiczynie i Łańcucie, stare kamienice w Zamościu, Rzeszowie, Przemyślu i Jarosławiu oraz wiele podupadłych dziś miejscowości, które kiedyś dumnie nosiły miano miasta.
Kontrabanda - nocleg u gospodarza, w wiosce, tuż przy granicy z Ukrainą. Wieczorem pod drzwiami chałupy ustawia się kolejka. To piątkowo-sobotni imprezowicze przyszli zaopatrzyć się w przemycony spirytus. Gdy nad ranem wraca kilku niedobitków, dostają roztwór wymieszany pół na pół z wodą. To im wystarczy - śmieje się gospodarz.
Matnia - to miał być 3-kilometrowy skrót dobrą drogą w dół doliny, tymczasem od dobrej godziny, umazani w błocie, pchamy rowery pod górę. Powoli zapada zmrok, skręcamy na azymut przez jakieś chaszcze. Po kolejnej godzinie dostrzegamy maleńkie światełka migoczące daleko w dolinie. Widmo noclegu wśród niedzwiedzi oddala się. |
|
|
Świętokrzyskie 1996 Lubelskie - Radomskie - Tarnobrzeskie - Rzeszowskie - Tarnowskie - Kieleckie |
W roku 1996 ukończyłem naukę w liceum i zdałem maturę. Potem dostałem się na studia i po raz pierwszy otworzyła się przede mną perspektywa wakacji trwających do końca września. Moi koledzy z klasy podążyli podobnym torem, więc ze skompletowaniem ekipy nie było problemu. Dla większości z nich był to pierwszy w życiu wielodniowy rajd rowerowy. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Każdy chciał pokazać na ile go stać i nasza wycieczka szybko przerodziła się w prawdziwy wyścig. Jazda w ustalonym szyku, zmiany co 2 km, ręce na hamulcach, a oczy wpatrzone w koło poprzednika. Zagapisz się na chwilę i odpadasz, a w pojedynkę grupy nie dojdziesz. Statystyki mówią same za siebie - tylko jednego dnia nie zdołaliśmy wykręcić setki. A ja do dziś pamiętam, jak zwalniałem jadąc na czole, by po oddaniu zmiany skutecznie walczyć o utrzymanie się w grupie. |
|
|
Wakacje na Dwóch Kółkach 1995 Włochy - Francja - Monako - Hiszpania - Andora |
W konkursie Programu III Polskiego Radia startowałem 3 lata z rzędu. Zasady były bardzo proste: wystarczyło przejechać rowerem 60 km i w pomysłowej formie zaprezentować relację z wyjazdu. Ja oczywiście podchodziłem do sprawy bardzo ambitnie i w kronikach, wysyłanych do konkursu, opisywałem swoje wielodniowe wyprawy liczące nawet ponad 1000 km. Nagrodą dla autorów 13 najciekawszych prac był rajd rowerowy na najnowszych produktach firmy Romet. Los chciał, że zwycięzcą konkursu zostałem akurat w jego 25 edycji. Z okazji jubileuszu program wyjazdu był naprawdę imponujący. Podczas miesięcznej eskapady, pod dowództwem Henryka Sytnera, odwiedziliśmy aż 5 krajów. Transport, wyżywienie i zakwaterowanie zapewniał organizator i o nic nie trzeba się było martwić. Mi jednak bardzo brakowało typowych, rajdowych przygód. Postanowiłem, że prędzej, czy później trzeba się będzie samemu zabrać za organizowanie zagranicznych wypraw rowerowych. |
|
|
Bydgoskie 1993 Rajd Kolarski PTTK Dookoła Województwa Bydgoskiego |
Zdobywcy odznak PTTK wyruszyli w trasę. Cel był jasny: objechać dookoła województwo bydgoskie i zdobyć odznakę Rajdu Kolarskiego PTTK Dookoła Województwa Bydgoskiego. Potem okazało się, że na tym terenie można zdobywać jeszcze parę innych odznak. Dzięki temu odwiedziliśmy większość tamtejszych wiosek. W każdej wiosce trzeba było uzyskać pieczątkę, a każda pieczątka trafiała do właściwego zeszytu. Przejazd bez pieczątki był nieważny! Zupełnie tak, jakby tam nas nie było. Ale przecież tak naprawdę to nie dla metalowych znaczków wybraliśmy się w trasę. To jazda rowerem sprawiała nam wielką frajdę. Organizowaliśmy wyścigi na czas, pobijaliśmy rekordy dystansu dziennego. Świetnie się przy tym bawiliśmy, a żarty i zabawne sytuacje, które sobie fundowaliśmy na długo pozostaną w mojej pamięci. |
|
|